czwartek, 9 lipca 2015

Steven Universe - Nadzieja Cartoon Network?


"Cartoon Network umarło" - Pół internetu.

Czy to prawda? Czy jest jakaś nadzieja? Poszukałem odpowiedzi i chyba ją znalazłem.


Jak zapewne wiecie wielu użytkowników internetu uważa, że CN upadł i nadaje teraz beznadziejne kreskówki niedorastające do pięt tym ze starego Cartoon Network. Oczywiście jest to kwestią gustu oraz pokoleń co jest teraz szambem a co wybitną animacją. Stary Cartoon Network to oczywiście Scooby-Doo, Rodzina Addamsów, Krowa i kurczak, Żukosoczek, Tom i Jerry, Kapitan Planeta, Johny Bravo, Atomówki, Dexter, Ed edd eddy czy Klan na Drzewie. Potem przyszło Toonami, a potem się skoczyło. Zaczęły pojawiać się co rusz nowe animacje jak Młodzi Tytani, Megas XLR, Ben 10, Chowder, Generator Rex, Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster czy Pora na przygodę. I chyba na tym właśnie dobre CN się skończyło. O ile w dwóch ostatnich chodziło o random to jednak miały zalążki ciekawych historii z ogromnym potencjałem, który najlepiej został wykorzystany właśnie w Zmyślonych przyjaciołach. Teraz jednak sam uważam, że nie jest najlepiej. Serial Młodzi Tytani Akcja jest czystą profanacją tego, czym był pierwowzór, przygody Bena w Ultimate Alien i Omniverse są okropnie nudne, Wujcia dobrej Rady wytrzymałem dwa odcinki, bo po jednym zrobiło mi się wręcz niedobrze. Co mogłoby ratować sytuacje?




Czy Steven Universe to głupiutka kreskówka czy epicka opowieść?



Steven Universe tego nie ratuje. To bajka z okropnie zmarnowanym potencjałem, głupkowatym, ślamazarnym, nieudolnym głównym bohaterem i tylko drużyna klejnotów i ich potencjał jakoś zadziałały na mnie i nie wyłączyłem tego. Przez Stevena na przykład jakaś bardzo ważna dla Perły wieża zostaje zniszczona, bo Steven zapomniał spakować jakieś figurki... no ręce opadają. Klejnoty zazwyczaj muszą ratować Stevena przed potworami, czyli złymi klejnotami... zaraz zaraz... to my jesteśmy na Ziemi czy innej planecie? Nie zostało nigdy powiedziane, skąd się wzięły te maszkary i dlaczego są złe! Co to za bajzel? Czy to "Pora na Przygodę"? Ta bajka to totalny niewy... ? ?! !!!!!!



( i tak bym narzekał dalej gdyby nie poniższy epizod)


[07:09] Reakcja: "Co się tam [CENZURA] dzieje?!"



Gdyby nie odcinek "Klejnot Lustra" pewnie nigdy bym nawet nie spojrzał na ten serial. Przed nim widziałem może ze sześć odcinków. Po tym jednak zacząłem oglądać wszystkie po kolei. Sporo odcinków zrobiło na mnie duże wrażenie. Wspomnienia o Rose, Connie, Steven próbujący nauczyć się kontrolowania swoich mocy, różne teorie, które znalazłem w internecie, Sugilite i przybliżenie sprawy fuzji przy Opal, Lew, śmierć Perły, pokój Rose i muzyka. To wszystko przekonywało mnie, żeby dać Stevenowi kolejną szansę a mimo to przez niektóre odcinki stąpał po cienkiej granicy głupkowatości a epickiej historii z tak mocno emocjonalnymi scenami, że " O ja cię nie mogę". To właśnie wada pierwszych odcinków. Najlepsze pierdyknięcie miała jednak wciąż scena z Lapis i gdyby nie ona to nie oglądałbym tego... i bardzo bym tego żałował. Odcinek "Klejnot Oceanu" był ostatnim odcinkiem zdubbingowanym, więc postanowiłem oglądać po angielsku (angielski Dub jest i tak lepszy).




Uwaga. Poniżej mogą być umieszczone spoilery odcinków od "On The Run" do "Chille Tid" Nie emitowanych jeszcze w Polskim Cartoon Network.


Dalej było już tylko lepiej. Oczywiście serial miał gorsze momenty, ale te lepsze wynagradzały wszystko. Przez te parę minut walki Perły i Ametyst chciałem wyjść z siebie, stanąć obok wziąć kij zwany "Emocje" i pałować nim samego siebie. Tak agresywnej, pełnej determinacji Ametyst i tych emocji nie widziałem w żadnej walce. Serial uderza nas zupełnie innym spojrzeniem na fabułę. Robi się coraz poważniej, mroczniej, zaczyna kipieć emocjami, a w tle wisi obietnica inwazji klejnotów i wojny i powiedzmy to na głos: Nie mamy z nimi szans, jeśli zjawi się ich więcej. Zostają rozwinięte relacje między bohaterami i ich osobiste persony, widać, że każdy klejnot ma swoje spojrzenie na to, co je otacza, fuzja jako ostatni etap związku pomiędzy zakochanymi to zupełnie inna, wyższa szkoła jazdy (Granat jest fuzją od paru tysięcy lat), relacje człowiek-klejnot, śmiertelność, poświęcenie... to nie jest już przygłupia bajeczka, jaką widzieliśmy na początku. To historia mająca nieograniczony potencjał. I w pełni go wykorzystuje, mając w zapasie kilometr luzu na głupoty.




Niemal uroniłem łzę i to nie tylko przy tej scenie.



Steven, jak i reszta bohaterów zmieniają się. Główny bohater już nie chce walczyć dlatego, że to wygląda fajnie, ale po to, żeby bronić tych, na których mu zależy, Connie przestają wystarczać opowieści Stevena o jego przygodach i w końcu postanawia odwzajemnić się klejnotom za obronę planety, chcąc dołączyć do ich szeregów mimo nie posiadania klejnotu, Ametyst odnajduje swoje prawdziwe ja, Perła nie broni już Stevena tylko dlatego, że widzi w nim ukochaną Rose, Greg przestaje się chować i kiedy tylko może pomaga klejnotom w ich misjach, Granat... ok ona się nie zmieniła. Jeśli jednak chodzi o postacie poboczne to oprócz Larsa, Sadie i Ronaldo niewiele zostało rozwiniętych. Pomiędzy postaciami dochodzi nieraz do sporów, które da się rozstrzygnąć tylko ogniem i mieczem i nie chodzi tylko o walkę dobra ze złem. Protagoniści czasami kłócą się między sobą i jako rozwiązanie swoich problemów wybierają bezpośrednią konfrontację. To serial trudnych uczuć i wyborów, ale przedstawione są w taki sposób, że widz zda sobie sprawę z tego, że nie zrobiłby tego lepiej lub inaczej. Czasami tylko Steven potrafi naprawić przerwane więzy między postaciami.





Epickie walki są epickie (ale tylko dla fanów).



Odcinek serialu trwa około 10 minut, a jest w nim taka zawartość, że aż opakowanie pęka w szwach. Zatracając się w odcinek, często nie mogłem się pogodzić z faktem, że trwało to tylko chwilę. Fakt, że niektóre sceny się rozklejają, ale to robi dobrze serialowi. Twórcy nie prowadzą widza za rękę, tylko czasem rozszerzają to, co było w innych odcinkach. Przez te 10 minut można też sporo zobaczyć. Grafika jest uproszczona do maximum, a i tak wszystko wygląda bardzo dobrze. Pojedynki są genialnie zaprojektowane, a niektóre kipią epickością i emocjami. Narracja przez otoczenie mówi głośno i wyraźnie o tym, co się dzieje i co się działo w serialu i robi to za każdym razem bezbłędnie nawet w podświadomości widza. Wystarczyło tylko spojrzenie na maszyny i dziury w ścianach Przedszkola, by domyślić się co to za miejsce, do czego służyło i kto tam przebywał a jego klimat wręcz krzyczał "To złe miejsce dla złych klejnotów, które chcą robić złe rzeczy!". Świątynia dawniej pokazywała, że Klejnoty nie miały wcześniej styczności z ludźmi, a obecnie wiszący tam ogromny obraz Rose przekonuje nas, że była to osoba, którą szanuje każda z klejnotów. Miejsca, w których Bohaterki wykonują misję, obrazują, że Klejnoty zamieszkiwały ziemię a pozostawiona broń na polach bitew i wspomnienia o rebelii nie pozostawiają złudzeń, dlaczego zostało ich tak niewiele.





Dla pojmanych Rebeliantów czekały gorsze rzeczy niż śmierć



Muzyka to temat na osobny akapit. Niemal każda melodia oddaje to, co dzieje się na ekranie. Podczas walki klejnotów z wodnymi klonami każdy z bohaterów otrzymuje swój mały kawałek, kiedy Steven bawi się z Lwem, melodia jest dziecinna, łagodna i ładna, kiedy okazuje się, że lustro żyje i Granat chce je zabrać, tło wprowadza widza w niepewność zamiarów drużyny klejnotów, przechwałki Grega, że potrafi grać na gitarze, nie są bezpodstawne, Perła śpiewa piękniej, niż wygląda (o szlag, sam się wsypałem) a temat Sugilit jest potężny i groźny jak owa fuzja. Mnogość gatunków: Glich, Chiptune, klasyka, rock a czasami wszystko wymieszane w jedną melodię. Na soundtrack narzekać się nie powinno, a to jak dzwonek telefonu Stevena wkomponował się w jego lament o zamartwiającą się Connie, która właśnie dzwoniła podczas solówki bohatera, był genialny, przez co poprzeczka została podniesiona wysoko... nie w kwestii serialu tylko ogólnie. Jak ktoś dorówna tej pięknej w prostocie melodii to... nie to niemożliwe. Każdy background jest klimatyczny i nie gryzie się z tym, co widzimy na ekranie. Brawa. Ukłony do pasa i gromkie brawa za muzykę.



Najlepsze mym zdaniem piosenki:

           /Genialne/     /Czysty Rock/    /Perła śpiewa :3/  /#Bieszczady/    /Connie śpiewa :D/
         


Najlepszy mym zdaniem background:


     /Potwór!/           /#emocje/     /dobre do tańca/ /czyste piękno/

 
/piękna walka/   /epicka walka/   /słodki Jezu ;_;/







Czy Steven ratuje Cartoon Network? Nie. On jest nadzieją seriali animowanych w ogóle. To taka wisienka na bocznej krawędzi tortu, który nie smakuje wszystkim gościom. Jeśli ktoś ją zobaczy, zje, ale nie zastanowi się nad jej smakiem, to nie zobaczy w SU nic wielkiego. Na ten serial trzeba poświęcić sporo czasu, by zrozumieć głębokość tej historii, trzeba natrafić na dobry moment, by się nim zauroczyć i dojrzeć potencjał. Niestety wydaje mi się, że nigdy nie zdobędzie dużej popularności. Niektóre odcinki, a nawet momenty mogą odstraszyć na dobre. Ci fani, którzy już oglądają serial, na pewno zostaną. Steven Universe rozwija się. Staje się piękniejszy, bardziej urozmaicony, napełnia się emocjami. To jeden z najlepszych seriali animowanych, jakie widziałem. Ciężko jest go porównać do bajek ze Starego Cartoon Network, ale w sumie, po co to robić? Skoro oglądałem stare bajki i uznaję je za fajne to mam chyba prawo powiedzieć, że Steven Universe jest najlepszym co może nam CN zaoferować na ten moment.







1 komentarz:

  1. Oglądałem parę odcinków animacja mnie nie zachwyciła. Jest niezła, ale nie widzę w niej nic wyjątkowego.
    Już dużo bardziej wolę Adventure Time. Regular show oraz Gravity Falls(tak, wiem ,że to nie leci na CN).

    Ogólnie jak dla mnie serial przereklamowany, pełen wkurzających postaci( Perła -_-) z taką sobie oprawą audio wizualną.

    Powiedziałbym, że dopiero od niednawa to coś da się oglądać bez zażenowania formą, a ten nagły skok ,,jakości,, wcale nie oznacza, że serial jest super wybitny bo nie robi nic wyjątkowego. Ot, wpisuje się w kanwę dobrych kreskówek. I tyle. :v

    OdpowiedzUsuń